test inzynieria

Miejsce Kategoria:InżynieriaMiejsce Tagi: inzynieria
Loading...

3 Opinie on “test inzynieria”

Bardzo dobry
4.3
3 reviews
5
4
3
2
1
  • KOKOS Listing Owner

    sięga pierwsza
    Gospodarstwo
    Powrót panicza — Spotkanie się pierwsze w pokoiku, drugie u stołu — Ważna Sędziego nauka o grzeczności — Podkomorzego uwagi polityczne nad modami — Początek sporu o Kusego i Sokoła — Żale Wojskiego — Ostatni Woźny Trybunału — Rzut oka na ówczesny stan polityczny Litwy i Europy

    Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie:
    Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
    Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
    Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.
    Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy
    I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy
    Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem!
    Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem
    (Gdy od płaczącej matki, pod Twoją opiekę
    Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę;
    I zaraz mogłem pieszo, do Twych świątyń progu
    Iść za wrócone życie podziękować Bogu),
    Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono.
    Tymczasem przenoś moją duszę utęsknioną
    Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych,
    Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych;
    Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem,
    Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem;
    Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała,
    Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała,
    A wszystko przepasane jakby wstęgą, miedzą
    Zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą.
    Śród takich pól przed laty, nad brzegiem ruczaju,
    Na pagórku niewielkim, we brzozowym gaju,
    Stał dwór szlachecki, z drzewa, lecz podmurowany;
    Świeciły się z daleka pobielane ściany,
    Tym bielsze, że odbite od ciemnej zieleni
    Topoli, co go bronią od wiatrów jesieni.
    Dom mieszkalny niewielki, lecz zewsząd chędogi,
    I stodołę miał wielką, i przy niej trzy stogi
    Użątku, co pod strzechą zmieścić się nie może.
    Widać, że okolica obfita we zboże,
    I widać z liczby kopic, co wzdłuż i wszerz smugów
    Świecą gęsto jak gwiazdy, widać z liczby pługów
    Orzących wcześnie łany ogromne ugoru,
    Czarnoziemne, zapewne należne do dworu,
    Uprawne dobrze na kształt ogrodowych grządek:
    Że w tym domu dostatek mieszka i porządek.
    Brama na wciąż otwarta przechodniom ogłasza,
    Że gościnna, i wszystkich w gościnę zaprasza.
    Właśnie dwukonną bryką wjechał młody panek
    I obiegłszy dziedziniec zawrócił przed ganek.
    Wysiadł z powozu; konie porzucone same,
    Szczypiąc trawę ciągnęły powoli pod bramę.
    We dworze pusto: bo drzwi od ganku zamknięto
    Zaszczepkami i kołkiem zaszczepki przetknięto.
    Podróżny do folwarku nie biegł sług zapytać,
    Odemknął, wbiegł do domu, pragnął go powitać.
    Dawno domu nie widział, bo w dalekim mieście
    Kończył nauki, końca doczekał nareszcie.
    Wbiega i okiem chciwie ściany starodawne
    Ogląda czule, jako swe znajome dawne.
    Też same widzi sprzęty, też same obicia,
    Z którymi się zabawiać lubił od powicia,
    Lecz mniej wielkie, mniej piękne niż się dawniej zdały.
    I też same portrety na ścianach wisiały:
    Tu Kościuszko w czamarce krakowskiej, z oczyma
    Podniesionymi w niebo, miecz oburącz trzyma;
    Takim był, gdy przysięgał na stopniach ołtarzów,
    Że tym mieczem wypędzi z Polski trzech mocarzów,
    Albo sam na nim padnie. Dalej w polskiej szacie
    Siedzi Rejtan, żałośny po wolności stracie;
    W ręku trzyma nóż ostrzem zwrócony do łona,
    A przed nim leży Fedon i żywot Katona.
    Dalej Jasiński, młodzian piękny i posępny;
    Obok Korsak, towarzysz jego nieodstępny:
    Stoją na szańcach Pragi, na stosach Moskali,
    Siekąc wrogów, a Praga już się wkoło pali.
    Nawet stary stojący zegar kurantowy
    W drewnianej szafie poznał, u wniścia alkowy;
    I z dziecinną radością pociągnął za sznurek,
    By stary Dąbrowskiego usłyszeć mazurek.
    Biegał po całym domu i szukał komnaty,
    Gdzie mieszkał dzieckiem będąc, przed dziesięciu laty.
    Wchodzi, cofnął się, toczył zdumione źrenice
    Po ścianach: w tej komnacie mieszkanie kobiéce!
    Któż by tu mieszkał? Stary stryj nie był żonaty;
    A ciotka w Petersburgu mieszkała przed laty.
    To nie był ochmistrzyni pokój? Fortepiano?
    Na nim nuty i książki; wszystko porzucano
    Niedbale i bezładnie: nieporządek miły!
    Niestare były rączki, co je tak rzuciły.
    Tuż i sukienka biała, świeżo z kołka zdjęta
    Do ubrania, na krzesła poręczu rozpięta;
    A na oknach donice z pachnącymi ziołki,
    Geranium, lewkonija, astry i fijołki.
    Podróżny stanął w jednym z okien — nowe dziwo:
    W sadzie, na brzegu niegdyś zarosłym pokrzywą,
    Był maleńki ogródek ścieżkami porznięty,
    Pełen bukietów trawy angielskiej i mięty.
    Drewniany, drobny, w cyfrę powiązany płotek
    Połyskał się wstążkami jaskrawych stokrotek;
    Grządki, widać, że były świeżo polewane,
    Tuż stało wody pełne naczynie blaszane,
    Ale nigdzie nie widać było ogrodniczki;
    Tylko co wyszła: jeszcze kołyszą się drzwiczki
    Świeżo trącone, blisko drzwi ślad widać nóżki
    Na piasku, bez trzewika była i pończoszki;
    Na piasku drobnym, suchym, białym na kształt śniegu,
    Ślad wyraźny, lecz lekki, odgadniesz, że w biegu
    Chybkim był zostawiony nóżkami drobnemi
    Od kogoś, co zaledwie dotykał się ziemi.
    Podróżny długo w oknie stał patrząc, dumając,
    Wonnymi powiewami kwiatów oddychając.
    Oblicze aż na krzaki fijołkowe skłonił,
    Oczyma ciekawymi po drożynach gonił
    I znowu je na drobnych śladach zatrzymywał,
    Myślał o nich i, czyje były, odgadywał.
    Przypadkiem oczy podniósł, i tuż na parkanie
    Stała młoda dziewczyna… Białe jej ubranie
    Wysmukłą postać tylko aż do piersi kryje,
    Odsłaniając ramiona i łabędzią szyję.
    W takim Litwinka tylko chodzić zwykła z rana,
    W takim nigdy nie bywa od mężczyzn widziana:
    Więc choć świadka nie miała, założyła ręce
    Na piersiach, przydawając zasłony sukience.
    Włos w pukle nierozwity, lecz w węzełki małe
    Pokręcony, schowany w drobne strączki białe,
    Dziwnie ozdabiał głowę: bo od słońca blasku
    Świecił się jak korona na świętych obrazku.
    Twarzy nie było widać; zwrócona na pole
    Szukała kogoś okiem, daleko, na dole;
    Ujrzała, zaśmiała się i klasnęła w dłonie,
    Jak biały ptak zleciała z parkanu na błonie,
    I wionęła ogrodem, przez płotki, przez kwiaty,
    I po desce opartej o ścianę komnaty…
    Nim spostrzegł się, wleciała przez okno, świecąca,
    Nagła, cicha i lekka, jak światłość miesiąca.
    Nucąc chwyciła suknie, biegła do zwierciadła:
    Wtem ujrzała młodzieńca i z rąk jej wypadła
    Suknia, a twarz od strachu i dziwu pobladła.
    Twarz podróżnego barwą spłonęła rumianą,
    Jak obłok, gdy z jutrzenką napotka się raną.
    Skromny młodzieniec oczy zmrużył i przysłonił,
    Chciał coś mówić, przepraszać; tylko się ukłonił
    I cofnął się. Dziewica krzyknęła boleśnie,
    Niewyraźnie, jak dziecko przestraszone we śnie;
    Podróżny zląkł się, spojrzał; lecz już jej nie było.
    Wyszedł zmieszany i czuł, że mu serce biło
    Głośno, i sam nie wiedział, czy go miało śmieszyć
    To dziwaczne spotkanie, czy wstydzić, czy cieszyć.
    Tymczasem na folwarku nie uszło baczności,
    Że przed ganek zajechał któryś z nowych gości.
    Już konie w stajnią wzięto, już im hojnie dano,
    Jako w porządnym domu, i obrok, i siano:
    Bo Sędzia nigdy nie chciał, według nowej mody,
    Odsyłać koni gości Żydom do gospody.
    Słudzy nie wyszli witać; ale nie myśl wcale,
    Aby w domu Sędziego służono niedbale:
    Słudzy czekają, nim się pan Wojski ubierze,
    Który teraz za domem urządzał wieczerzę.
    On pana zastępuje i on, w niebytności
    Pana, zwykł sam przyjmować i zabawiać gości
    (Daleki krewny pański i przyjaciel domu).
    Widząc gościa, na folwark dążył po kryjomu,
    Bo nie mógł wyjść spotykać w tkackim pudermanie;
    Wdział więc jak mógł najprędzej niedzielne ubranie
    Nagotowane z rana, bo od rana wiedział,
    Że u wieczerzy będzie z mnóstwem gości siedział.
    Pan Wojski poznał z dala, ręce rozkrzyżował
    I z krzykiem podróżnego ściskał i całował.
    Zaczęła się ta prędka, zmieszana rozmowa,
    W której lat kilku dzieje chciano zamknąć w słowa
    Krótkie i poplątane, w ciąg powieści, pytań,
    Wykrzykników i westchnień, i nowych powitań.
    Gdy się pan Wojski dosyć napytał, nabadał,
    Na samym końcu dzieje tego dnia powiadał.
    «Dobrze mój Tadeuszu, (bo tak nazywano
    Młodzieńca, który nosił Kościuszkowskie miano
    Na pamiątkę, że w czasie wojny się urodził)
    Dobrze mój Tadeuszu, żeś się dziś nagodził
    Do domu, właśnie kiedy mamy panien wiele.
    Stryjaszek myśli wkrótce sprawić ci wesele;
    Jest z czego wybrać; u nas towarzystwo liczne
    Od dni kilku zbiera się na sądy graniczne,
    Dla skończenia dawnego z panem Hrabią sporu.
    I pan Hrabia ma jutro sam zjechać do dworu;
    Podkomorzy już zjechał z żoną i z córkami.
    Młodzież poszła do lasu bawić się strzelbami,
    A starzy i kobiety żniwo oglądają
    Pod lasem i tam pewnie na młodzież czekają.
    Pójdziemy, jeśli zechcesz, i wkrótce spotkamy
    Stryjaszka, Podkomorstwo i szanowne damy».
    Pan Wojski z Tadeuszem idą pod las drogą,
    I jeszcze się do woli nagadać nie mogą.
    Słońce ostatnich kresów nieba dochodziło,
    Mniej silnie, ale szerzej niż we dnie świeciło,
    Całe zaczerwienione, jak zdrowe oblicze
    Gospodarza, gdy prace skończywszy rolnicze
    Na spoczynek powraca. Już krąg promienisty
    Spuszcza się na wierzch boru i już pomrok mglisty,
    Napełniając wierzchołki i gałęzie drzewa,
    Cały las wiąże w jedno i jakoby zlewa;
    I bór czernił się na kształt ogromnego gmachu,
    Słońce nad nim czerwone jak pożar na dachu.
    Wtem zapadło do głębi; jeszcze przez konary
    Błysnęło, jako świeca przez okiennic szpary,
    I zgasło. I wnet sierpy gromadnie dzwoniące
    We zbożach, i grabliska suwane po łące,
    Ucichły i stanęły: tak pan Sędzia każe,
    U niego ze dniem kończą pracę gospodarze.
    «Pan świata wie, jak długo pracować potrzeba;
    Słońce, Jego robotnik, kiedy znijdzie z nieba,
    Czas i ziemianinowi ustępować z pola».
    Tak zwykł mawiać pan Sędzia, a Sędziego wola
    Była Ekonomowi poczciwemu świętą;
    Bo nawet wozy, w które już składać zaczęto
    Kopę żyta, niepełne jadą do stodoły:
    Cieszą się z niezwyczajnej ich lekkości woły.
    Właśnie z lasu wracało towarzystwo całe,
    Wesołe, lecz w porządku. Naprzód dzieci małe
    Z dozorcą, potem Sędzia szedł z Podkomorzyną,
    Obok pan Podkomorzy otoczon rodziną;
    Panny tuż za starszymi, a młodzież na boku;
    Panny szły przed młodzieżą o jakie pół kroku
    (Tak każe przyzwoitość). Nikt tam nie rozprawiał
    O porządku, nikt mężczyzn i dam nie ustawiał:
    A każdy mimowolnie porządku pilnował;
    Bo Sędzia w domu dawne obyczaje chował,
    I nigdy nie dozwalał, by chybiano względu
    Dla wieku, urodzenia, rozumu, urzędu.
    Tym ładem, mawiał, domy i narody słyną,
    Z jego upadkiem domy i narody giną.
    Więc do porządku wykli domowi i słudzy;
    I przyjezdny gość, krewny albo człowiek cudzy,
    Gdy Sędziego nawiedził, skoro pobył mało,
    Przyjmował zwyczaj, którym wszystko oddychało.
    Krótkie były Sędziego z synowcem witania:
    Dał mu poważnie rękę do pocałowania,
    I w skroń ucałowawszy uprzejmie pozdrowił;
    A choć przez wzgląd na gości niewiele z nim mówił,
    Widać było z łez, które wylotem kontusza
    Otarł prędko, jak kochał pana Tadeusza.
    W ślad gospodarza wszystko ze żniwa i z boru,
    I z łąk, i z pastwisk razem wracało do dworu.
    Tu owiec trzoda becząc w ulice się tłoczy
    I wznosi chmurę pyłu; dalej z wolna kroczy
    Stado cielic tyrolskich z mosiężnymi dzwonki;
    Tam konie rżące lecą ze skoszonej łąki:
    Wszystko bieży ku studni, której ramię z drzewa
    Raz wraz skrzypi i napój w koryta rozlewa.
    Sędzia, choć utrudzony, chociaż w gronie gości,
    Nie chybił gospodarskiej, ważnej powinności:
    Udał się sam ku studni. Najlepiej z wieczora
    Gospodarz widzi, w jakim stanie jest obora.
    Dozoru tego nigdy sługom nie poruczy;
    Bo Sędzia wie, że oko pańskie konia tuczy.
    Wojski z Woźnym Protazym ze świecami w sieni
    Stali i rozprawiali, nieco poróżnieni:
    Bo w niebytność Wojskiego Woźny po kryjomu
    Kazał stoły z wieczerzą powynosić z domu,
    I ustawić co prędzej w pośrodku zamczyska,
    Którego widne były pod lasem zwaliska.
    Po cóż te przenosiny? Pan Wojski się krzywił
    I przepraszał Sędziego; Sędzia się zadziwił,
    Lecz stało się: już późno i trudno zaradzić,
    Wolał gości przeprosić i w pustki prowadzić.
    Po drodze Woźny ciągle Sędziemu tłumaczył,
    Dlaczego urządzenie pańskie przeinaczył:
    We dworze żadna izba nie ma obszerności
    Dostatecznej dla tylu, tak szanownych gości,
    W zamku sień wielka, jeszcze dobrze zachowana,
    Sklepienie całe — wprawdzie pękła jedna ściana,
    Okna bez szyb, lecz latem nic to nie zawadzi;

Dodaj opinię